#32

  Kompletnie zmęczone (dniem i życiem) siedzimy z Alicją na dachu. Obserwujemy niebo, pochłaniamy tę ciszę zewsząd i rozmawiamy. Od paru dobrych godzin. Dochodzi północ, a lekkie napoje wyskokowe mieszają się wraz z szybko wypowiadanymi słowami. W głowie kręci mi się coraz bardziej, ale nie przyznam się, że tracę grawitację. Trzymam się kurczowo parapetu, żeby przypadkiem nie spaść. Uroki nie-picia.

  Alicja to moja najbliższa przyjaciółka. Trochę nawet bardziej internetowa, bo większość czasu się nie widzimy. Mieszka we Francji, ale z pochodzenia jest Polką (i uwielbia wszystko, co polskie - głównie grześki). Poznałam całą jej rodzinę w zeszłym roku. Łącznie z psem, do którego Alicja ma największy sentyment i najczęściej o nim opowiada. Polubiłam ich od momentu kiedy to po raz pierwszy mnie wyściskali (na przywitanie). Niesamowicie otwarci ludzie, twórczy, utalentowani muzycznie. Poza tym, tata świetnie gotuje (jest Hiszpanem, czego chcieć więcej niż cieplutkich empanadas de queso?), mama zaś jest miłośniczką starego kina i sztuki. Myślę, że Ala otrzymała od nich wiele dobrego, wiele też sama musi uczyć się o sobie każdego dnia. Jest na tyle ważną osobą w moim życiu, że postanowiłam poświęcić jej post i zadać kilka pytań, na które (z drobnymi problemami językowymi) odpowiedziała.

  Nie wszyscy wiedzą, że masz obsesję na punkcie kinematografii. Filmy mogłabyś oglądać całymi dniami, a twoim rekordem (z tego, co dobrze pamiętam) jest 7 filmów pod rząd. Skąd wzięło się takie zamiłowanie do starego kina?

- Mama zawsze zabierała mnie tam, lubiłam to. Kilka lat temu na lekcji hiszpańskiego oglądaliśmy film Almodovara, którego już wcześniej wielokrotnie widziałam, ale od tego momentu zaczęła się moja pasja. Zaczęłam szukać informacji w internecie, czytać, analizować bohaterów aż natknęłam się na filmy z Penelope Cruz, w której od razu się zakochałam. Od tego momentu obejrzałam każdy film z jej udziałem. Kiedy już siedzę w domu i oglądam - nie myślę o niczym. Jestem w stu procentach skupiona na filmie i to mi się podoba.







Aż tak nie podoba Ci się współczesny świat?

- W tym świecie dzieją się straszne rzeczy. To bardzo mnie wzrusza, czuję się bezsilna. Często o tym myślę, piszę teksty. Muzyka jest dla mnie ważna, ale to zupełnie co innego niż film. Pisząc, musisz wylać emocje, oglądając po prostu odcinasz się od tego.








Czy jest książka lub właśnie film, po której przeczytaniu miałaś ochotę zmienić swoje życie?

- Gdybym miała wybrać książkę, to ''Charlotte'' Davida Foenkinos - biografia niemieckiej malarki Charlotte Salomon, która miała bardzo ciekawe życie, a film - "Anesthesia". Film ten uczy znaczenia życia przedstawiając problemy prostego człowieka. Opowiada o kilku rodzinach, które tak samo zmagają się z chorobami, depresją, narkotykami i kłamstwami każdego dnia.







  A Ciebie co najbardziej motywuje w życiu?

- Muzyka! Kiedy jej słucham, gram czy śpiewam to czuję się jakbym była tylko w mojej głowie, jak gdybym wyszła z życia. Terapia, która nigdy się nie skończy, bo muzyka będzie istnieć zawsze. Odnajduję w niej najwi
ęcej radości i satysfakcji.





Jest taka rzecz, bez której nie wyobrażasz sobie dnia?
- Śpiewanie, które jest już automatyczne.

Może chciałabyś podzielić się ulubionym cytatem na zakończenie?
- "Life happens there is no point in being upset or down about things we can't change or control" - słowa Amy.








Dziękuję Ali jeszcze raz za podzielenie się własnymi przemyśleniami i pasją, w której niesamowicie się realizuje. Doceniam, wspieram i mocno trzymam kciuki. Jestem pewna, że za kilka lat odniesie sukces! :)

#31


  Cze-eść! Macham na przywitanie nerwowo dłonią i modlę się, żeby nikt nie zabił mnie za tak długą przerwę w blogowaniu. Aż sobie zrobię szybkie przypomnienie! Kawę oczywiście też, chwila moment.

  Koniec roku szkolnego sam w sobie jest okresem raczej stresującym. Było zatem troszkę nauki, po 24 czerwca odetchnięcie z ulgą, że spokój, że koniec, że czekają na mnie nieograniczone babskie wieczorki i nocowania. Było kilka kulturalnych imprez, 6 lipca wyjazd do Włoch, a po powrocie kolejne spotkanie. Tym razem odwiedziła mnie Alicja z Francji, mieszkała w Łodzi dwa tygodnie. Zanim zdążyłyśmy się sobą nacieszyć, nadeszła pora pożegnania na kolejny rok, a ja dokładnie tego samego dnia wsiadłam w pociąg i ruszyłam na Hel. Nie zastanawiałam się długo. Spontanicznie, a co! W Chałupach na campingu przesiedziałam może z półtora tygodnia. To był równie przyjemny czas, co ten spędzony we własnym mieście. Wspominam to w następujący sposób: Windsurfing, 30-kilometrowe wycieczki na sam Hel, zbyt duża ilośc lodów naturalnych, lodowata woda pod prysznicem, przepiękne niebo i... "Twoja skóra pachnie jak ostatnie dni wakacji", czyli Taco, którego nową płytę męczyli tam chyba wszyscy. Koniec końców, ja również wkręciłam się w tę muzykę i jak ładnie poprosicie mogę Wam wyrecytować kilka jego tekstów.

  Jest 21 sierpnia, od kilku dni jestem w Łodzi. Zajmuję się raczej przyziemnymi sprawami, obowiązki w domu, kupowanie jakichś książek do szkoły, przerabianie zdjęć rodziców z wakacji i tym podobne. Tak swoją drogą uśmialibyście się z ich sesji na Bali! Stwierdzili, że kupili "kijaszka", ale nie chcę ich absolutnie wprowadzać w błąd, że ten gadżet to zwykły, różowy selfie stick.





Mam nadzieję, że niedługo wbiję się w normalny rytm blogowania. Trzymajcie się ciepło i wykorzystajcie ostatnie chwile sierpnia najlepiej, jak potraficie. Buziaki!

#30

  Maj minął mi w zastraszająco szybkim tempie. Coraz mniej czasu spędzam w domu, co chwila poznaję kogoś nowego, spotykam się z przyjaciółkami, a wieczorami przesiaduję na swoim ulubionym dachu. Nie śpię, bo spontaniczne życie tak bardzo mi się spodobało, że nie potrafię spokojnie zasnąć. Jestem dzieckiem z nadmiarem energii. A może już nawet nastolatkiem? Siedemnaście lat do czegoś zobowiązuje, nieprawdaż?

  Nie zapomnę okresu w podstawówce, gdy niecierpliwiłam się jedenaste urodziny, bo mogłam bez zastanowienia nazwać się nastolatką. Ach, jaka byłam szczęśliwa skończywszy te jedenaście lat! Może odrobinę inaczej wyobrażałam sobie szkołę, w której będę się uczyła, chłopców, z którymi będę się spotykać i grupę, z którą będę imprezować. Mój dziecięcy umysł pragnął schludnych mundurków, układów tanecznych na stołówce, podwózki do szkoły i pomponów czirliderki. Oczekiwania vs. Rzeczywistość. Spotkania klasowe odbywałyby się w jakichś pięknych, wiktoriańskich salach, a na pool party zaproszona byłaby tylko elita. Zupełnie jak w amerykańskich serialach. Zanim się zorientowałam, skończyłam szesnaście lat, choć jak już wspomniałam od 11-nastki zaliczałam się już do prawdziwych nastolatków. Śmieję się nerwowo, gdy tylko pomyślę o maturze, prawie jazdy, dorosłości. Ja chyba sama nie wierzę, że czas tak szybko minął, przeleciał jak przez palce. Młodość to spontaniczność. Nie planuję wiele. Tylko odliczam do kolejnego weekendu, upragnione dni do klasowej wycieczki, wakacji, obozu we Włoszech, spotkania z moim największym maleństwem z Francji, Alicją. To mnie uspokaja. Zawsze tak robię, by okres czekania na coś ciekawszego niż codzienna rutyna był ekscytujący.

  Ach... Powinnam zaangażować się bardziej w naukę, ale też mi się nie chce. Aż wstyd się przyznać kiedy ostatnio otworzyłam podręcznik od historii. (Swoją drogą, ciekawe czy ktoś zupełnie "przez przypadek" go przywłaszczył czy leży tak głęboko w pudle ze stertą książek, że moje oczy jeszcze nigdy go nie widziały...) W każdym razie, polecam takie podejście do codzienności. Życie jest o stokroć ciekawsze, gdy twój stosunek do ocen jest neutralny. Uwierzcie mi. 😊